Niejednokrotnie czytając życiorysy tzw. „Wyklętych” („Niezłomnych”, czy jak tam kto sobie chce) odczuwam współczucie, czasem wręcz wzruszenie ich dramatycznymi losami, sytuacjami bez dobrego wyboru, w których się znaleźli, wreszcie osobistą tragedią ich samych i ich bliskich.
Natomiast czytając opracowania biografów i hagiografów tamtych tragicznych postaci – trudno mi niekiedy oprzeć się zniecierpliwieniu, zniesmaczeniu przelewanym patosem, by wreszcie wzruszyć ramionami dla jawnych już anachronizmów i zwykłych błędów logicznych w opowieściach pisanych na kolanach, za to bez głowy.